niedziela, 8 listopada 2015

02. Chapter 1

Życie w pewnym sensie przypomina labirynt. Ciągle stajemy przed wyborem, czy skręcić w lewo, czy w prawo. Zastanawiamy się tak długo, że z czasem wiele szans nam przepada i zostają tylko złe decyzje. Dlatego sęk właśnie w tym, żeby wybierać szybko i niemal zawsze to, co dyktuje nam serce. Nawet takie najbardziej pokruszone.

Czuć już nadchodzącą jesień. I choć chłopcy jeszcze wychodzą na krótki rękaw i grają w nogę, tak jak ten, któremu przed chwilą opatrzyłam ranę, nie można zaprzeczyć, że pora roku się zmienia. Można to poznać po zapachu powietrza i liściach, które powoli tracą swą zieleń i stają się żółte i ociężałe. 
Jesień przypomina mi jego. W ciemnozielonej trawie odnajduję jego oczy, a w szumie wiatru słyszę jego śmiech. Staram się o tym nie myśleć, ale to nie łatwa sprawa, kiedy zbliża się rocznica jego odejścia. Zbliża się też dzień, w którym obiecałam nagrać ostatni filmik o utracie kogoś bliskiego. Szczerze, myślałam, że sobie radzę do dnia, w którym zdałam sobie sprawę, że niedługo minie rok od jego odejścia. Od tamtej pory jestem bardziej smętna, ale staram się. I będę się starać dalej. Może mi to minie, kiedy jesień odejdzie.
      -Dziękuję – odezwał się chłopiec, kiedy obejrzał swoją owiniętą w bandaż nogę.
Miał szczęście, że postawiłam niedaleko samochód, w którym była apteczka. Gdybym nie opatrzyła jego rany, mogłoby wdać się jakieś zakażenie, a wtedy… cóż, różne rzeczy mogłyby się wydarzyć.
-Nie ma sprawy, mały, pilnuj się – ostrzegłam go, posyłając mu najszerszy uśmiech, na jaki było mnie stać, a potem ruszyłam w swoim kierunku.
Dom Mayi znajdował się niedaleko. Mogłabym postawić tam samochód, ale nie chciałam ryzykować, że nie znajdę miejsca. To strefa osiedlowa, rzadko można tam spotkać kawałek ziemi, żeby postawić samochód. Dlatego zatrzymywałam się trochę wcześniej i następne 200 metrów pokonywałam pieszo.
Dotarłszy pod dom przyjaciółki, zadzwoniłam domofonem. Otworzyła mi bez odzywania się. Zanim zdążyłam spostrzec, wyleciała z domu w samych skarpetkach i podbiegła, aby mnie mocno uścisnąć. To zdecydowanie nie był uścisk, świadczący o podekscytowaniu na mój widok. Musiało stać się coś jeszcze.
-Dostałam się! Dostałam się na uniwerek w Stanach! – wrzeszczała wprost do mojego ucha.
Poczułam się dziwacznie. To nie tak, że nie cieszyłam się. Jasne, że się cieszyłam z jej szczęścia, tylko to wszystko… wiązało się z tym, że niedługo wyjedzie. Poza tym spełniała swoje marzenie. Marzenie, które było również moim marzeniem. Maya szła na studia medyczne do stanów. Mnie również zawsze marzyło się pójście na studia, tyle że aktorskie. Od zawsze jednak wiedziałam, że nie będzie mnie na to stać. No dobra, odkąd odszedł ojciec zaczęłam sobie to przyswajać. Jak widać – cztery lata to wciąż za mało na oswojenie się z gorzką prawdą.
-Wow, gratulacje! – powiedziałam, starając się wykrzesać z siebie jak najwięcej entuzjazmu. Miałam nadzieję, że Maya to kupi. – Więc kiedy wyjeżdżasz?
-Pod koniec września, będę musiała znaleźć tam miejsce do zamieszkania. Do tego czasu będę w hotelu. Boże, już nie mogę się doczekać! – piszczała, cały czas nie wypuszczając mnie z uścisku. I dobrze. Przynajmniej nie miała możliwości zobaczyć, jak bardzo zazdrosna byłam o to, że ona może pójść na studia, a ja nie.
Kiedy już przestała mnie ściskać, musiałam nałożyć na twarz lepszą maskę. Poszłyśmy do jej domu, a ona przez dobrą godzinę ekscytowała się studiami w Stanach. Była tak zajęta faktem, że się dostała, że nawet nie zauważyła, jak bardzo wpływają na mnie jej słowa. W końcu jednak ustąpiła z tematu i zajęłyśmy się planowaniem mojej przeprowadzki. Otóż ja również wyjeżdżałam. Miejscem docelowym była mała miejscowość sąsiadująca z Londynem.
Mama i Howard już jakiś czas temu postanowili, że wyprowadzą się do Ameryki. Proponowali to samo mi, ale nie zgodziłam się. Ja… cóż, przez cały czas żyłam nadzieją, że może uda mi się pójść na wymarzone studia w Londynie. Łudziłam się, że jakoś uzbieram pieniądze, a w Ameryce… tam studiowanie jest o wiele droższe, nigdy nie byłoby mnie na to stać. Poza tym… pod pilnym okiem mamy nawet nie mogłabym starać się lepiej zarabiać. Wyczułaby, że dalej pragnę pójść na studia i znów zaczęłaby wyrzucać sobie, że jest wyrodną matką, bo nie może mi na to pozwolić. Poza tym, dziadkowie, do których się wyprowadzałam, mieszkali tak blisko Londynu, że grzechem byłoby nie spróbować właśnie tam. Bardzo się ucieszyli, kiedy powiedziałam im, że chce pomieszkać przez jakiś czas z nimi. Od rozwodu nasz kontakt był jeszcze gorszy niż zwykle. Wszystko przez to, że to rodzice taty. I to właśnie jest też jeden z małych problemów. Mogę tam czasem spotkać tatę, kiedy przyjedzie w odwiedziny. Ale wyjazd do Ameryki nie wchodził w grę. Mieszkanie z rodzicami mamy też nie, ponieważ nawet jeśli ci dziadkowie również mieszkali blisko Londynu, to mieli bardzo mały dom. Byłam u nich w ubiegłe wakacje i było ciężko. Spałam w jednym pokoju z obojgiem i czasami bywało to dla nas wszystkich trochę niezręczne. Mieszkanie tam na dłuższą metę zdecydowanie by nie przeszło. Co innego, jeśli chodzi o rodziców taty. Nie mieszkali może, jak królowie, ale byli zdecydowanie bogatsi od rodziców mamy. To właśnie tłumaczy, dlaczego znalazłyśmy się w takiej sytuacji, kiedy tata odszedł.
Także w sumie obie się wyprowadzałyśmy, z tym, że Maya na drugi koniec świata. Gdyby została w mieście, odległość nie byłaby prawie żadnym problem, jednak teraz…Wiedziałyśmy, że mamy skype, telefon, listy, maile, ale to i tak nie to samo. Zwłaszcza, że ja nigdy nie byłam zbyt dobra w kontaktach wirtualnych.
-Dziadkowie już przygotowują dla mnie piętro – oświadczyłam. – Powiedzieli, że sami rzadko zaglądają na górę, więc mogę ją mieć całą dla siebie. Wiesz… są już trochę starsi, więc takie schody to nie lada wyzwanie.
-Ile tam jest pokoi? – zapytała.
-Dwa i łazienka. W jednym zrobię sobie sypialnię i garderobę, a drugi to będzie taki pokój pracy. Filmiki i tak dalej – odparłam. – Będzie kupa pracy z tymi pokojami, skoro dziadkowie nawet tam nie zaglądają. A ja jeszcze będę musiała zacząć szukać pracy.
-Ta… Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym już teraz musiała zacząć zarabiać na życie – wyznała. – Chyba bym się załamała. Dobrze, że ty sobie radzisz.
Tsaaa… Radzę sobie. Muszę. Nie mam wyjścia, ale gdybym miała, to zapewne już dawno okazałabym swoją słabość i po prostu usiadła w kącie i płakała. Ale muszę sobie radzić. Dla mamy.
-Chodźmy się gdzieś przejść – zaproponowałam, chcąc jakoś zmienić niewygodny dla mnie temat. Czułam, że kontynuowanie go mogłoby się źle skończyć.
Maya tylko przytaknęła i obydwie poderwałyśmy się z kanapy. Dziewczyna zaczęła się krzątać po domu w poszukiwaniu kurtki, a ja ruszyłam do drzwi. Znów przyłapałam się na obgryzaniu skórek przy paznokciach. Odkąd zaczęły się te całe rozmowy o studiach, to stało się moim nawykiem. Odsunęłam dłoń od ust, ale i tak już rozerwałam jedną skórkę i świeża krew popłynęła po moim palcu. Założyłam szybko swój płaszcz i buty, a potem ukryłam ręce w kieszeniach, żeby Maya nie zobaczyła. Cały czas mnie za to ochrzaniała i przypominała, jakie to niehigieniczne.
Moja przyjaciółka już po chwili zjawiła się w przedpokoju, gdzie się znajdowałam i założyła buty. Trzymając się pod ręce, wyszłyśmy z domu. Przez kilka pierwszych minut szłyśmy w ciszy. Wkrótce znalazłyśmy się przy boisku, gdzie niedawno opatrywałam ranę chłopcy. Dalej grali, jednak pulchny blondynek siedział na ławce i bawił się bandażem, który owinęłam wokół jego nogi. Maya również zwróciła na niego uwagę.
-Rodzice bardziej powinni uważać na tego chłopaka – powiedziała, mając na myśli pyzate dziecko.
-W sensie? Co masz na myśli? – nie zrozumiałam. Od naszej czteromiesięcznej kłótni trudniej było nam się porozumieć. Kiedyś bez słów rozumiałam, co miała na myśli. Dziś już tak nie było. Nie za każdym razem.
-Widzisz tego blondynka? Ewidentnie ma ranę na nodze, która krwawi. Bandaż jest brudny – powiedziała coś, co było wręcz oczywiste.
Pokiwałam tylko głową. Uznałam, że w Mayi znów objawia się chęć radzenia wszystkim, co powinni robić, jeżeli chodzi o ich zdrowie. Zignorowałam po prostu jej słowa, nie zastanawiając się głębiej nad ich sensem.
Zaproponowałam Mayi kawę, a ona od razu się zgodziła, więc poszłyśmy do mojego samochodu. Jechałyśmy kilkanaście minut, ale czas zleciał nam szybko, ponieważ rozmawiałyśmy. Wkrótce dotarłyśmy pod kawiarnie i weszłyśmy do środka. Od razu poczułam świeży zapach wspomnień. Co prawda wpadałam tu czasem na kawę, ale dopiero teraz zalały mnie wspomnienia. Harry, błagający mnie o wybaczenie. Jego ciepłe i miękkie usta na moich.
Pewnie oddałabym wiele, aby wrócić do tego pocałunku, ale wiedziałam też, że ciężko byłoby mi znów się po tym otrząsnąć. Właśnie dlatego zrezygnowałam z tego marzenia.
Usiadłyśmy na naszym ulubionym miejscu, w rogu kawiarni i zamówiłyśmy po latte. Starałam się nie skupiać na tym, że właśnie ten napój spożywałam tego dnia, gdy Harry odszedł na zawsze. Bezskutecznie walczyłam z mózgiem, któremu wszystko nagle kojarzyło się z tym chłopakiem.
Udało mi się o nim zapomnieć dopiero, kiedy opuściłyśmy miejsce naszego ostatniego spotkania. I dobrze, bo naprawdę potrzebowałam trochę spokoju od tych jego zabójczo zielonych oczu.

4 komentarze

  1. Jest świetny. Mam nadzieje, że sobie poradzi z pracą. Jest w końcu dzielna :) I ułoży sobie życie od nowa. Bez bałaganu.
    Czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia co ja robię ze swoim życiem, skoro dopiero teraz to czytam!
    Jestem strasznie ciekawa co wymyślisz w tej części, bo z tego co wiem- BĘDZIE CIEKAWIE <3
    Czekam na kolejny rozdział :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ślicznie :)
    Wygląd bloga, melodia i Twój styl pisania zasługują na pochwałę ;_; zazdroszczę >.<
    Pomysł na historię zapowiada się cudownie :)

    OdpowiedzUsuń