Życie w
pewnym sensie przypomina labirynt. Ciągle stajemy przed wyborem, czy skręcić w
lewo, czy w prawo. Zastanawiamy się tak długo, że z czasem wiele szans nam przepada
i zostają tylko złe decyzje. Dlatego sęk właśnie w tym, żeby wybierać szybko i
niemal zawsze to, co dyktuje nam serce. Nawet takie najbardziej pokruszone.
Czuć już
nadchodzącą jesień. I choć chłopcy jeszcze wychodzą na krótki rękaw i grają w
nogę, tak jak ten, któremu przed chwilą opatrzyłam ranę, nie można zaprzeczyć,
że pora roku się zmienia. Można to poznać po zapachu powietrza i liściach, które
powoli tracą swą zieleń i stają się żółte i ociężałe.
Jesień przypomina mi jego. W ciemnozielonej trawie odnajduję jego oczy, a w szumie wiatru słyszę jego śmiech. Staram się o tym nie myśleć, ale to nie łatwa sprawa, kiedy zbliża się rocznica jego odejścia. Zbliża się też dzień, w którym obiecałam nagrać ostatni filmik o utracie kogoś bliskiego. Szczerze, myślałam, że sobie radzę do dnia, w którym zdałam sobie sprawę, że niedługo minie rok od jego odejścia. Od tamtej pory jestem bardziej smętna, ale staram się. I będę się starać dalej. Może mi to minie, kiedy jesień odejdzie.
Jesień przypomina mi jego. W ciemnozielonej trawie odnajduję jego oczy, a w szumie wiatru słyszę jego śmiech. Staram się o tym nie myśleć, ale to nie łatwa sprawa, kiedy zbliża się rocznica jego odejścia. Zbliża się też dzień, w którym obiecałam nagrać ostatni filmik o utracie kogoś bliskiego. Szczerze, myślałam, że sobie radzę do dnia, w którym zdałam sobie sprawę, że niedługo minie rok od jego odejścia. Od tamtej pory jestem bardziej smętna, ale staram się. I będę się starać dalej. Może mi to minie, kiedy jesień odejdzie.
Miał
szczęście, że postawiłam niedaleko samochód, w którym była apteczka. Gdybym nie
opatrzyła jego rany, mogłoby wdać się jakieś zakażenie, a wtedy… cóż, różne
rzeczy mogłyby się wydarzyć.
-Nie ma
sprawy, mały, pilnuj się – ostrzegłam go, posyłając mu najszerszy uśmiech, na
jaki było mnie stać, a potem ruszyłam w swoim kierunku.
Dom Mayi
znajdował się niedaleko. Mogłabym postawić tam samochód, ale nie chciałam
ryzykować, że nie znajdę miejsca. To strefa osiedlowa, rzadko można tam spotkać
kawałek ziemi, żeby postawić samochód. Dlatego zatrzymywałam się trochę
wcześniej i następne 200 metrów pokonywałam pieszo.
Dotarłszy pod
dom przyjaciółki, zadzwoniłam domofonem. Otworzyła mi bez odzywania się. Zanim
zdążyłam spostrzec, wyleciała z domu w samych skarpetkach i podbiegła, aby
mnie mocno uścisnąć. To zdecydowanie nie był uścisk, świadczący o
podekscytowaniu na mój widok. Musiało stać się coś jeszcze.
-Dostałam się!
Dostałam się na uniwerek w Stanach! – wrzeszczała wprost do mojego ucha.
Poczułam się
dziwacznie. To nie tak, że nie cieszyłam się. Jasne, że się cieszyłam z jej
szczęścia, tylko to wszystko… wiązało się z tym, że niedługo wyjedzie. Poza tym
spełniała swoje marzenie. Marzenie, które było również moim marzeniem. Maya
szła na studia medyczne do stanów. Mnie również zawsze marzyło się pójście na
studia, tyle że aktorskie. Od zawsze jednak wiedziałam, że nie będzie mnie na
to stać. No dobra, odkąd odszedł ojciec zaczęłam sobie to przyswajać. Jak widać
– cztery lata to wciąż za mało na oswojenie się z gorzką prawdą.
-Wow, gratulacje!
– powiedziałam, starając się wykrzesać z siebie jak najwięcej entuzjazmu.
Miałam nadzieję, że Maya to kupi. – Więc kiedy wyjeżdżasz?
-Pod koniec
września, będę musiała znaleźć tam miejsce do zamieszkania. Do tego czasu będę
w hotelu. Boże, już nie mogę się doczekać! – piszczała, cały czas nie
wypuszczając mnie z uścisku. I dobrze. Przynajmniej nie miała możliwości
zobaczyć, jak bardzo zazdrosna byłam o to, że ona może pójść na studia, a ja
nie.
Kiedy już
przestała mnie ściskać, musiałam nałożyć na twarz lepszą maskę. Poszłyśmy do
jej domu, a ona przez dobrą godzinę ekscytowała się studiami w Stanach. Była
tak zajęta faktem, że się dostała, że nawet nie zauważyła, jak bardzo wpływają
na mnie jej słowa. W końcu jednak ustąpiła z tematu i zajęłyśmy się planowaniem
mojej przeprowadzki. Otóż ja również wyjeżdżałam. Miejscem docelowym była mała
miejscowość sąsiadująca z Londynem.
Mama i Howard
już jakiś czas temu postanowili, że wyprowadzą się do Ameryki. Proponowali to
samo mi, ale nie zgodziłam się. Ja… cóż, przez cały czas żyłam nadzieją, że
może uda mi się pójść na wymarzone studia w Londynie. Łudziłam się, że jakoś
uzbieram pieniądze, a w Ameryce… tam studiowanie jest o wiele droższe, nigdy
nie byłoby mnie na to stać. Poza tym… pod pilnym okiem mamy nawet nie mogłabym
starać się lepiej zarabiać. Wyczułaby, że dalej pragnę pójść na studia i znów
zaczęłaby wyrzucać sobie, że jest wyrodną matką, bo nie może mi na to pozwolić.
Poza tym, dziadkowie, do których się wyprowadzałam, mieszkali tak blisko Londynu,
że grzechem byłoby nie spróbować właśnie tam. Bardzo się ucieszyli, kiedy
powiedziałam im, że chce pomieszkać przez jakiś czas z nimi. Od rozwodu nasz
kontakt był jeszcze gorszy niż zwykle. Wszystko przez to, że to rodzice taty. I
to właśnie jest też jeden z małych problemów. Mogę tam czasem spotkać tatę,
kiedy przyjedzie w odwiedziny. Ale wyjazd do Ameryki nie wchodził w grę.
Mieszkanie z rodzicami mamy też nie, ponieważ nawet jeśli ci dziadkowie również
mieszkali blisko Londynu, to mieli bardzo mały dom. Byłam u nich w ubiegłe
wakacje i było ciężko. Spałam w jednym pokoju z obojgiem i czasami bywało to
dla nas wszystkich trochę niezręczne. Mieszkanie tam na dłuższą metę
zdecydowanie by nie przeszło. Co innego, jeśli chodzi o rodziców taty. Nie
mieszkali może, jak królowie, ale byli zdecydowanie bogatsi od rodziców mamy.
To właśnie tłumaczy, dlaczego znalazłyśmy się w takiej sytuacji,
kiedy tata odszedł.
Także w sumie
obie się wyprowadzałyśmy, z tym, że Maya na drugi koniec świata. Gdyby została
w mieście, odległość nie byłaby prawie żadnym problem, jednak
teraz…Wiedziałyśmy, że mamy skype, telefon, listy, maile, ale to i tak nie to
samo. Zwłaszcza, że ja nigdy nie byłam zbyt dobra w kontaktach wirtualnych.
-Dziadkowie
już przygotowują dla mnie piętro – oświadczyłam. – Powiedzieli, że sami rzadko
zaglądają na górę, więc mogę ją mieć całą dla siebie. Wiesz… są już trochę
starsi, więc takie schody to nie lada wyzwanie.
-Ile tam jest
pokoi? – zapytała.
-Dwa i
łazienka. W jednym zrobię sobie sypialnię i garderobę, a drugi to będzie taki
pokój pracy. Filmiki i tak dalej – odparłam. – Będzie kupa pracy z tymi
pokojami, skoro dziadkowie nawet tam nie zaglądają. A ja jeszcze będę musiała
zacząć szukać pracy.
-Ta… Nie wiem,
co bym zrobiła, gdybym już teraz musiała zacząć zarabiać na życie – wyznała. –
Chyba bym się załamała. Dobrze, że ty sobie radzisz.
Tsaaa… Radzę
sobie. Muszę. Nie mam wyjścia, ale gdybym miała, to zapewne już dawno
okazałabym swoją słabość i po prostu usiadła w kącie i płakała. Ale muszę sobie
radzić. Dla mamy.
-Chodźmy się
gdzieś przejść – zaproponowałam, chcąc jakoś zmienić niewygodny dla mnie temat.
Czułam, że kontynuowanie go mogłoby się źle skończyć.
Maya tylko
przytaknęła i obydwie poderwałyśmy się z kanapy. Dziewczyna zaczęła się krzątać
po domu w poszukiwaniu kurtki, a ja ruszyłam do drzwi. Znów przyłapałam się na
obgryzaniu skórek przy paznokciach. Odkąd zaczęły się te całe rozmowy o
studiach, to stało się moim nawykiem. Odsunęłam dłoń od ust, ale i tak już
rozerwałam jedną skórkę i świeża krew popłynęła po moim palcu. Założyłam szybko
swój płaszcz i buty, a potem ukryłam ręce w kieszeniach, żeby Maya nie
zobaczyła. Cały czas mnie za to ochrzaniała i przypominała, jakie to
niehigieniczne.
Moja
przyjaciółka już po chwili zjawiła się w przedpokoju, gdzie się znajdowałam i
założyła buty. Trzymając się pod ręce, wyszłyśmy z domu. Przez kilka pierwszych
minut szłyśmy w ciszy. Wkrótce znalazłyśmy się przy boisku, gdzie niedawno
opatrywałam ranę chłopcy. Dalej grali, jednak pulchny blondynek siedział na
ławce i bawił się bandażem, który owinęłam wokół jego nogi. Maya również
zwróciła na niego uwagę.
-Rodzice
bardziej powinni uważać na tego chłopaka – powiedziała, mając na myśli pyzate
dziecko.
-W sensie? Co
masz na myśli? – nie zrozumiałam. Od naszej czteromiesięcznej kłótni trudniej
było nam się porozumieć. Kiedyś bez słów rozumiałam, co miała na myśli. Dziś
już tak nie było. Nie za każdym razem.
-Widzisz tego
blondynka? Ewidentnie ma ranę na nodze, która krwawi. Bandaż jest brudny –
powiedziała coś, co było wręcz oczywiste.
Pokiwałam
tylko głową. Uznałam, że w Mayi znów objawia się chęć radzenia wszystkim, co
powinni robić, jeżeli chodzi o ich zdrowie. Zignorowałam po prostu jej słowa,
nie zastanawiając się głębiej nad ich sensem.
Zaproponowałam
Mayi kawę, a ona od razu się zgodziła, więc poszłyśmy do mojego samochodu. Jechałyśmy
kilkanaście minut, ale czas zleciał nam szybko, ponieważ rozmawiałyśmy. Wkrótce
dotarłyśmy pod kawiarnie i weszłyśmy do środka. Od razu poczułam świeży zapach
wspomnień. Co prawda wpadałam tu czasem na kawę, ale dopiero teraz zalały mnie
wspomnienia. Harry, błagający mnie o wybaczenie. Jego ciepłe i miękkie usta na
moich.
Pewnie
oddałabym wiele, aby wrócić do tego pocałunku, ale wiedziałam też, że ciężko
byłoby mi znów się po tym otrząsnąć. Właśnie dlatego zrezygnowałam z tego
marzenia.
Usiadłyśmy na
naszym ulubionym miejscu, w rogu kawiarni i zamówiłyśmy po latte. Starałam się
nie skupiać na tym, że właśnie ten napój spożywałam tego dnia, gdy Harry
odszedł na zawsze. Bezskutecznie walczyłam z mózgiem, któremu wszystko nagle
kojarzyło się z tym chłopakiem.
Udało mi się o
nim zapomnieć dopiero, kiedy opuściłyśmy miejsce naszego ostatniego spotkania.
I dobrze, bo naprawdę potrzebowałam trochę spokoju od tych jego zabójczo
zielonych oczu.
<3
OdpowiedzUsuńJest świetny. Mam nadzieje, że sobie poradzi z pracą. Jest w końcu dzielna :) I ułoży sobie życie od nowa. Bez bałaganu.
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy rozdział :)
Nie mam pojęcia co ja robię ze swoim życiem, skoro dopiero teraz to czytam!
OdpowiedzUsuńJestem strasznie ciekawa co wymyślisz w tej części, bo z tego co wiem- BĘDZIE CIEKAWIE <3
Czekam na kolejny rozdział :-)
Ślicznie :)
OdpowiedzUsuńWygląd bloga, melodia i Twój styl pisania zasługują na pochwałę ;_; zazdroszczę >.<
Pomysł na historię zapowiada się cudownie :)