środa, 29 czerwca 2016

02. Chapter 31 (ostatni)

Zima w stanie Nowy Jork nie jest najprzyjemniejszą rzeczą, na jaką zostałam w życiu narażona. Zwłaszcza biorąc pod uwagę mój stan zdrowia. Lekarz powiedział, że mam początki zapalenia płuc. Dla kogoś z HIV’em to niemal pewny wyrok śmierci. Starałam się jednak tym zbytnio nie przejmować. Siedziałam w domu, w cieple, brałam wszystkie przepisane mi leki, łudząc się, że moja choroba nie rozwinie się jeszcze bardziej.
-Lilly, przyniosłam ci gorące kakao – powiedziała mama, która znikąd pojawiła się w moim pokoju.
  Podeszła do mnie, postawiła kubek na stoliku nocnym i usiadła na skraju łóżka. Przyglądała mi się uważnie, jakby chciała dokładnie mnie zapamiętać. Jakby bała się, że to ostatni raz, kiedy mnie widzi. To smutne, że najprawdopodobniej niedługo rzeczywiście spojrzy na mnie po raz ostatni. Odkąd zachorowałam, co nastąpiło już siedem lat temu… przeszłam wiele „małych” przeziębień, które dla mnie były prawdziwą udręką. Lekarze już dawno temu rokowali moją śmierć. Każdej zimy. Tej nie liczyłam już na przetrwanie. Zbyt dużo razy już miałam szczęście w tej sprawie. Z nadchodzącym zapaleniem płuc to nie miało być już takie proste. Miałam umrzeć mając zaledwie dwadzieścia sześć lat.
-Nie jest ci zimno? – zapytała, chociaż siedziałam już pod dwoma kocami, a w domu było gorąco od załączonego ogrzewania.
-Nie, jest w porządku – odarłam. Było mi przykro, że siedziała przy mnie, a w jej oczach z mojej winy ciągle malowała się troska i zmartwienie.
-Dobrze… czegoś ci jeszcze potrzeba?
-Nie, chciałabym się tylko przespać – skłamałam, nie mogąc dłużej znieść patrzenia na jej smutny wyraz twarzy.
-Okej, dobranoc – powiedziała i wyszła, oglądając się na mnie kilkakrotnie.
Wcisnęłam się bardziej pod koc, ukrywając się pod nim aż po sam nos.
Więc… Jak upłynęło moje życie w ciągu ostatnich siedmiu lat?
W pierwszych dwóch od zarażenia było naprawdę w porządku. Nie chorowałam i czułam się całkiem nieźle. Potem jednak zaczęłam mdleć i niesamowicie chudnąć, chociaż jadłam normalnie. Z czasem byłam zmuszona coraz częściej zgłaszać się do lekarza. Mimo wszystko – kolejne dwa lata były dosyć dobre. Chorowałam, ale udawało mi się wracać do zdrowia. Jednak przez następne trzy… prawie nigdy nie byłam całkiem zdrowa. Ciągle miałam katar, kasłałam, jakbym była chora co najmniej na gruźlicę i… słabłam.
Po roku tego strasznego stanu zdecydowałam się w końcu porzucić Londyn. Mieszkanie samodzielnie nie wchodziło już w grę, a nie mogłam zarażać dziadków, dla których małe przeziębienie również mogło być wyrokiem śmierci, dlatego zdecydowałam się przyjechać do mamy.
Wtedy Maya już tu nie mieszkała. Jakoś po roku od mojej kłótni z nią mama dowiedziała się o wszystkim. Zdziwiła się, dlaczego nigdy nie chcę z nią rozmawiać i w końcu jej opowiedziałam. Zaraz po tym mama powiedziała Mayi, że musi się wyprowadzić, bo nie może na nią patrzeć. Howard, który również został poinformowany o wydarzeniach z mojego życia, nie przeciwstawiał się tej decyzji. Maya ponoć była załamana, ale wyniosła się bez słowa protestu. Na dobre zniknęła z mojego życia. W ciągu siedmiu lat widziałam ją tylko raz, kiedy przyjechała z rodzicami odwiedzić Howarda. Wówczas nie rozmawiałyśmy w ogóle. Zamknęłam się w swoim pokoju i przespałam całe to spotkanie. Maya nigdy więcej do nas nie przyjechała – to Howard jeździł, aby spotykać się z nią i jej rodzicami. Na całe szczęścia. Nie chciałam, aby jej wizyty zmiękczyły przypadkiem moje serce. Nie chciałam jej wybaczyć, nawet jeśli i tak miałybyśmy się nie przyjaźnić dłużej. Z tego, co wiedziałam o jej życiu, skończyła studia i związała się z Louisem, kiedy zaczęli razem pracować. To mnie najbardziej rozbawiło. Przed laty próbowała mnie z nim w pewnym sensie zeswatać. Zapłaciła mu za to, a po latach sama się z nim związała. Pomyśleć, że gdyby już osiem lat temu się nim zainteresowała, a ja jakimś cudem zaczęłabym kręcić z Harrym… wszystko miałoby szansę potoczyć się inaczej. Jednak nie miałam o to żalu. Już dawno obumarły we mnie wszystkie uczucia. Albo prawie wszystkie, bo jedno cały czas drzemało wewnątrz mnie, ale starałam się o nim nie myśleć. Tłamsiłam je w sobie.
Ilekroć Harry pokazywał się w telewizji przedstawiając coraz to nowe projekty swojego leku na HIV, wyłączałam telewizor. Tylko raz tego nie zrobiłam. Był wtedy w jakimś tok show. Występował wraz ze swoją dziewczyną, która… była w ciąży. Ułożył sobie życie. Cieszyło mnie to, aczkolwiek nie rozumiałam, dlaczego cały czas próbował wynaleźć ten głupi lek. Przecież już miał kogo kochać.
Te jego wynalazki tylko mnie raniły. Rozbudzał tym we mnie niejaką nadzieję na to, że uda mu się zdobyć tę głupią szczepionkę, jednak wszystko na próżne. Do tej pory nie udało mu się to, a ja byłam już bardzo chora. Miałam nie przetrwać tej zimy. Nie było szans, aby wynalazł lek przed moją śmiercią. Zresztą, mnie pewnie i tak już by nie pomógł…

Miesiąc później
Siedziałam kolejny dzień w domu. Zapalenie płuc coraz bardziej się rozwijało, a ja izolowałam się od ludzi. Nie mogłam patrzeć na płaczącą mamę, która rozpaczała nad rychłą utratą jedynego dziecka. Nie mogłam patrzeć na Howarda, który ze zmartwieniem przypatrywał się żonie. Nie mogłam także patrzeć w lustro na wrak człowieka, którym się stałam.
Tego dnia zostałam w domu sama, więc pierwszy raz od kilku dni wyszłam z pokoju gdzieś indziej niż do łazienki. Przechadzałam się po domu, ignorują ogromne zmęczenie, które czułam. Chciałam poczuć się zdrowa, ale marnie mi to wychodziło. Ostatecznie zdecydowałam się usiąść i napisać coś ciekawego na swój fanpage. Co do filmów… w ostatnich czasach rzadko je dodawałam. Przygotowałam swoich widzów na moje odejście. Już od trzech lat, odkąd zaczęłam poważnie chorować, wszyscy fani wiedzieli o tym, że niedługo odejdę. Wspierali mnie, byli mili… przynosili mi pociechę w tym smutnym świecie.
Wysłałam jakiegoś posta i wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Podniosłam się z trudem i poszłam otworzyć. To był listonosz. Przyniósł jakąś paczkę zaadresowaną na moje nazwisko. Byłam lekko zaskoczona, jednak przyjęłam ją i poszłam z powrotem do salonu, aby tam ją rozpakować.
Na przedniej części kartonu wielkimi literami zostało napisane „Ostrożnie! Zawartość delikatna!”. Otworzyłam pudło i zobaczyłam w środku kolejne, na którym była przyklejona kartka z wydrukowanym napisem: „Kanał pierwszy, piętnasty stycznia, godzina 16:00. Potem otwórz pudełko, chyba że czas zmusi cię, abyś zrobiła to wcześniej.”. To dzisiaj. Jednak godzina się nie zgadzała. Szesnasta miała wybić dopiero za dwie godziny. Nic z tego nie rozumiałam, jednak zdecydowałam się zaczekać z otworem paczki.

W końcu wybiła godzina szesnasta. Włączyłam telewizor i zobaczyłam czołówkę wiadomości. Chwilę później na ekranie pojawiła się prezenterka, na której twarzy jawiło się podekscytowanie.
-Dzień dobry, państwu! – powiedziała wesoło. – Dzisiaj mamy dla was naprawdę pozytywne wieści, które zdecydowanie odmienią los wielu ludzi na tym świecie. Powstała szczepionka, prawdziwy lek na problemy. Od dziś HIV przestanie być dla nas utrapieniem, ale zanim powiem cokolwiek więcej, oddajmy głos wynalazcy, Harry Styles.
Serce waliło mi jak oszalałe i z niecierpliwością oczekiwałam tego, co będzie działo się dalej. Nagle na ekranie pojawił się Harry. Wyglądał zupełnie inaczej niż siedem lat temu. Włosy miał znacznie krótsze, kręciły się od samej skóry głowy, jednak sięgały tylko do uszu. Do tego miał lekki zarost, co dodawało kilku lat chłopakowi. Podobnie jak rysy twarzy, które uwypukliły się od naszego ostatniego spotkania.
-Czy to prawda, że wynalazł pan lek na HIV? – zapytał ktoś sprzed kamery.
-Tak, to prawda. Poświęciłem na to lata pracy, zacząłem już podczas studiów i po siedmiu latach monotonnych badań byłem prawie gotów się poddać. Jednak coś wewnątrz mnie nie pozwalało mi na to – powiedział. – W końcu się udało, jednak… nie mam przepisu na ten lek – oświadczył nagle. Zapadła martwa cisza.
Jak to nie miał przepisu? Co to znaczyło? Wynalazł lek, ale nie wiedział, jak go ponownie przyrządzić? Co się stało z recepturą? Radość i nadzieja, które czułam, nagle mnie opuściły. To wszystko spełzło na niczym.
-Jak to? Co się stało z recepturą? – zapytał prowadzący.
-Recepta ruszyła w świat. Wysłałem ją w paczce mojej… przyjaciółce, która jest chora na HIV. Obiecałem jej, że dla niej wynajdę lek i to ona ma pierwszeństwo, aby wyleczyć się z tej choroby – oświadczył, a do mnie nagle zaczynało docierać wszystko to, o czym chłopak mówił. Dalej jednak w to do końca nie wierzyłam, więc słuchałam go z zapartym tchem. – Razem z receptą wysłałem jej w ampułce odpowiednią dawkę lekarstwa, które musi wstrzyknąć w ramię, aby jej system odpornościowy rozpoczął regenerację, a następnie zaczął usuwać wirusa z krwiobiegu. Cały proces ma trwać trzy dni, będzie bolesny, prawdopodobnie pojawi się gorączka, napady zimna i halucynacje, ale… to na pewno zadziała. Niezależnie od tego w jakim stanie się znajduje. Dobrze by było, żeby ktoś przy niej był oczywiście – mówił, ale nie rozmawiał z prezenterem. Dotarło do mnie, że nie chodziło o niego. On przekazywał mi informacje, co mam zrobić, aby wszystko poszło dobrze. Dlatego kazał mi obejrzeć program. – Po tym czasie… Jeśli zdecyduje się wyleczyć, na pewno się odezwie. Na pewno zwróci mi receptę, jeśli jednak już jej nie ma wśród nas… Nie chcę mieć z tym lekiem nic wspólnego.
I tak zakończył się wywiad z Harrym. Byłam oniemiała. On naprawdę to zrobił. Wynalazł dla mnie lek i naraził się na gniew całego świata tylko po to, abym to ja została wyleczona pierwsza.
Natychmiast rozpakowałam drugie pudełko. Znalazłam w nim ampułkę, krótką instrukcję użycia leku oraz receptę. Zdecydowałam wrócić do pokoju. Tam zeskanowałam receptę i zapisałam ją na komputerze. Odkopałam na swoim starym fejsie konto Harry’ego i natychmiast wysłałam mu receptę.
Ja: Nigdy nie poświęcaj całego świata dla jednej osoby. Za cztery dni w Nowym Jorku, dasz radę?
Nie doczekałam się jednak odpowiedzi. Nic dziwnego, skoro chłopak przed chwilą leciał na żywo w TV. Wtedy usłyszałam drzwi na dole. Mama wróciła do domu. Zbiegłam do niej, jakbym nagle odzyskała werwę do życia. Potem wszystko działo się tak szybko. Sama nie pamiętam, co dokładnie się wydarzyło… Moja mama nie dowierzała, płakała ze szczęścia. Potem pomogła mi z lekarstwem… Położyłam się w łóżku w swoim pokoju. Było mi gorąco, cała się pociłam… Pragnęłam tylko trochę chłodu, jednak odkrycie się powodowało nieprzyjemne dreszcze, zalewało mnie zimno, choć z mojego czoła płynął pot. Widziałam wszędzie twarze… Wszystko było niewyraźne… W końcu zasnęłam… Na przemiennie pamiętam tylko, jak mama mnie karmiła niczym małe dziecko, jak trzęsłam się z zimna lub pociłam od gorąca. Pamiętam też twarz, która migała mi ciągle przed oczami. Twarz Harry’ego. I szalone króliki, które skakały wokół mnie. Miały najróżniejsze kolory, niebieskie, czerwone… I sen. Ciągle spałam.
Któregoś razu w końcu się obudziłam i nie było mi ani zimno, ani gorąco. Czułam się jakby normalnie. Byłam osłabiona, drapało mnie w płucach, ale zdecydowanie miałam więcej siły niż przez ostatnie miesiące. Rozejrzałam się po pokoju, a tuż obok mnie siedział lekarz.
-Przepisałem pani leki na zapalenie płuc – powiedział
-Mam HIV, to nie zadziała – odparłam zmordowanym głosem, a lekarz tylko się roześmiał.
-Przeprowadziliśmy badania na pani krwi – oznajmił. – Jest czysta, nie ma w niej wirusa.
-Jak to? – spytałam i nagle zaczęłam sobie przypominać.
Lek. Szczepionka. Recepta. Harry.
Jak na zawołanie chłopak pojawił się w pokoju. Uchylił delikatnie drzwi i wszedł do środka. W rękach trzymał talerz wypełniony po brzegi zupą. Przyjrzałam mu się i dostrzegłam, że ogolił brodę, którą kilka dni temu widziałam w telewizji.
-Ile dni mnie nie było? – spytałam.
-To trwało dłużej niż powinno – odpowiedział Harry. – Zjawiłem się w Nowym Jorku, ale ciebie nigdzie nie było. Próbowałem się skontaktować, ale na próżne. Dlatego tu przyjechałem. Twoja mama powiedziała mi, że lek dalej na ciebie działa. Musiałaś być naprawdę w kiepskim stanie, bo dopiero teraz, czyli po pięciu dniach obudziłaś się ze zdolnością rozmowy z nami.
-Zostawię was – powiedział lekarz.
Wstał z krzesła, które było ustawione obok mojego łóżka i wyszedł. Harry natychmiast zajął jego miejsce. Wpatrywał się we mnie przez kilka sekund, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego zielonych oczu, które skanowały mnie od stóp do głów.
-Dlaczego? – spytałam w końcu.
-Obiecałem, że to zrobię – odpowiedział, nie odrywając swojego spojrzenia ode mnie.
-Ale czemu nie chciałeś rozpowszechnić leku?
-Nie czułbym żadnego szczęścia, jeśli skorzystali by wszyscy, oprócz osoby, która najbardziej na niego zasługiwała, bo zraniłem ją najbardziej na świecie – odparł najszczerzej jak potrafił.
-To nierozsądne – oznajmiłam.
-Z miłości ludzie robią różne rzeczy – powiedział.
-Czekaj, cooo… – chyba nie dotarło do mnie to, co chłopak powiedział Wydawało mi się, że się przesłyszałam.
-Lilly, nie zapomniałem o tobie. Tylko dzięki temu nigdy się nie poddałem – odparł. Był taki szczery, że aż to do mnie nie docierało.
-Masz… dziewczynę, narzeczoną… macie dziecko – przypomniałam mu.
-Miałem narzeczoną… Lisa skończyła ze mną, kiedy wyznałem jej prawdę o tobie – zdecydowanie miał dzień szczerości. I to nadmiernej. A ja byłam zbyt osłabiona i to wszystko strasznie ciężko do mnie dochodziło. Ledwo łapałam to, że HIV już mnie nie dotyczył.
-A co z dzieckiem? – padło kolejne pytanie.
-Lisa była w ciąży, kiedy się poznaliśmy – wyjaśnił.
-Nic z tego nie rozumiem – przyznałam, łapiąc się za głowę, która zaczynała mnie boleć. Z wycieńczenia położyłam się z powrotem.
-Powiedziałaś kiedyś, że jedyna szansa dla nas zaistnieje wtedy, gdy wyzdrowiejesz – przypomniał mi, a ja popatrzyłam na niego kątem oka. – Lillian… dalej nie rozumiesz, co próbuję ci przekazać? Zrobiłem to, byśmy mogli być razem.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową.
-To było siedem lat temu – zauważyłam. – Co my o sobie teraz wiemy?
-Mogę nie wiedzieć o tobie nic, ale znam twoje serce i to mi wystarcza – odparł sięgając po moją dłoń, która leżała na kocu.
-Nie wiem, Harry – oznajmiłam, choć serce mi biło jak oszalałe.
Czy naprawdę nie wiedziałam? Skąd w takim razie to bijące serce? Dlaczego przez tyle czasu nie chciałam oglądać chłopaka w telewizji? Odpowiedź jest oczywista – żeby nie rozdrapywać ran, żeby zapomnieć o swoich uczuciach. Lata temu zakochałam się w tym chłopaku, a ponoć miłość nigdy nie mija. Poza tym… zrobił dla mnie coś niesamowitego. Uratował moje życie, mimo że odtrąciłam jego miłość. Kochał mnie, chociaż nie byliśmy ze sobą od lat. Chociaż nie widzieliśmy się dokładnie przez dwa tysiące czterysta osiemdziesiąt trzy dni. Niesamowite.
Zakochałam się w chłopaku…
-Kocham cię, Lil – powiedział szeptem, a ja spojrzałam w jego oczy, które były takie szczere.
Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.
-Ja też cię kocham – odparłam.
…kochałam mężczyznę.
_________________________________________
Zakończenie nie jest idealne, wiem. Nie przemawia do mnie w pełni, ale potrzebowałam trochę lukru na tę historię. Poza tym, czas nie pozwolił mi wykreować nic lepszego. Uciekała ze mnie wena z powodu dwóch projektów, nad którymi pracuję. O jednym z nich napiszę wkrótce na blogu, a tymczasem... komentujcie :)
Ponieważ to koniec EMPTY - mam prośbę. Czy mógłby skomentować każdy, kto dotrwał do końca tej historii? Wystarczy uśmieszek lub kropka, żebym wiedziała, że tu byłaś/łeś. Oczywiście dłuższe komentarze są jeszcze bardziej mile widziane :)

12 komentarzy

  1. Odpowiedzi
    1. Mówiłaś mi, że oni nie będą razem! Tyle razy to powtarzałaś! Tyle razy mi mąciłaś w głowie, że oni nie będą razem, ale ja wierzyłam! Mówiłam Ci, że ja wiem lepiej! I co? Miałam rację. Są razem!
      Już naprawdę byłam przygotowana na różne wersje, ale nie spodziewałam się czegoś takiego. Myślałam, że on sobie robi jaja z tym lekarstwem. Gdyby to było inne ff albo inna książka to pewnie bym ją zhejtowała za takie zakończenie, bo mówiąc szczerze, jest strasznie przesłodzone. Sama jesteś tego świadoma, że jest trochę nieprawdopodobne i wg, ale to jest kurde, Empty! To musiało się dobrze skończyć.
      Dziękuję za ten rok z Empty.
      Dziękuję za mój fangirling gdy Harry był z Lilly.
      Dziękuję nawet za to, że się wkurzałam gdy nie byli razem.
      Dziękuję za to zakończenie.
      I dziękuję za to co dopiero będzie z Empty (wiesz o czym mówię).
      Nie wierzę, że to już koniec... Będę tęsknić za Harrym i za męczeniem Ciebie o nowy rozdział.
      Może ten komentarz znowu jest nieogarnięty, ale wszystkie takie były, więc po co zmieniać stare przyzwyczajenia?
      Do zobaczenia w mojej recenzji (Zgadnij czego?) Mam nadzieję, ze będę mogła napisać ją już niedługo.

      Usuń
  2. szkoda że empty się kończy,ale zakończenie mi się podoba :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak szczerze to do końca wierzyłam, że będzie z Loganem... Ale to zakończenie nie jest takie złe :) Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na nowy projekt, który szykujesz :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rzeczywiście lekko to podkoloryzowałaś ale nie jest źle :) Cieszę się że mogłam czytać to ff ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Zawaliłam trzy noce, żeby przeczytać całe...
    Ale warto było :-D
    Gratuluję pomysłu i świetnej roboty :-);-):-D

    OdpowiedzUsuń
  6. Rzeczywiście opowiadanie daje do myślenia. Uroczo, że wynalazł lek na HIV. I że po 2 częściach mogą być że sobą. Takie idealne zakończenie dla tych wszystkich trosk. Pokazałaś jak wierzysz w miłość mimo wszystko. Chciałabym też takiej. Chciałabym w to wierzyć, dlatego tak miło czytało mi się to całe opowiadanie. Bo w ten sposób chyba we wszystkich pobudziłaś takie pragnienie. Że trzeba dążyć do celu po mimo wszystko. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Już się tak cholernie bałam, że jednak nie będą razem...

    OdpowiedzUsuń
  8. Najlepsze ff jakie kiedykolwiek czytałam c:

    OdpowiedzUsuń