piątek, 19 czerwca 2015

Chapter 3

 Pozwolicie, że zadedykuję z małym opóźnieniem to opowiadanie?
Julio Armanowska, ta historia jest dla Ciebie, bo gdyby nie Ty, nigdy nie wrzuciłabym go do internetu i nie poczuła się znów tak... w harmonii ze samą sobą. Dziękuję :P

W poniedziałek z samego rana zdecydowałam się pójść na pocztę. Musiałam wysłać te wszystkie koperty, zanim zgromadzi się ich jeszcze więcej i zabraknie mi środków, aby wysłać wszystko na raz.
Zanim wyszłam, wzięłam kartkę z adresami i zgięłam ją w pół, a pomiędzy jej stronice wsadziłam wszystkie zdjęcia wydrukowane kilka dni temu. Potem schowałam telefon do kieszeni, chwyciłam bluzę w rękę i naciągnęłam buty na nogi.
Na dworze było ciepło, choć wciąż widać było skutki wczorajszego deszczu. Wszędzie znajdowały się kałuże, które nie zdążyły jeszcze wyparować. Starłam się je omijać, ale czasami miałam z tym problem, więc moje trampki i tak ostatecznie były całe ubabrane w błocie.
Już byłam nieopodal poczty, kiedy pośliznęłam się. Nie chcąc stracić równowagi, poluzowałam uścisk dłoni, w której miałam zdjęcia i adresy i wtedy wszystkie fotografie wpadły mi prosto do
wody, a w ręku została tylko biała kartka zapisana niebieskim atramentem. Kiedy tylko ustałam prosto, schyliłam się w celu ocalenia jakichś zdjęć, jednak na próżno. Wszystkie przemiękły i stały się łatwo rozrywalne. Przeklęłam w myślach, a potem chwyciłam wszystkie zdjęcia, żeby wyrzucić je do pobliskiego kosza. W domu miałam jeszcze kilka kopii, ale za mało, aby wysłać je wszystkim fankom, które mnie o to poprosiły, więc chcąc nie chcąc, musiałam iść parę dodrukować.
Najpierw wróciłam do domu, żeby się przebrać, wziąć stamtąd pendrive i resztę zdjęć, które mi zostały, a potem ruszyłam do drogerii, pamiętając, żeby odpuścić sobie tę w galerii, gdzie wcześniej maszyna nie czytała mojego urządzenia.
15 minut później dotarłam na miejsce i zaraz zalały mnie wspomnienia, wiążące się z moim pierwszym spotkaniem z Harrym. Nie chciałam go tu zobaczyć. Nie, po tej imprezie, ale nie mogłam wyjść z drogerii tylko dlatego, że on tu pracował. Poza tym mógł mieć wolne, albo być gdzieś na magazynie czy coś. Wcale nie musieliśmy się spotkać, a ja nie mogłam się zachowywać jak wariatka, skoro przecież ledwo się znaliśmy. Nie miał wobec mnie żadnego zobowiązania.
Weszłam do sklepu z przypływem nagłej odwagi i od razu podeszłam do maszyny. Pendrive od razu zadziałał, a zdjęcia o dziwo zaczęły się bez problemu drukować. Byłam w lekkim szoku, że poszło tak gładko, a jednocześnie czułam lekki zawód. Pragnęłam, aby coś się zepsuło i żebym musiała go zawołać, nawet jeśli nie chciałam się do tego przyznać i dusiłam w sobie to pragnienie.
Wydrukowało się już ostatnie zdjęcie, więc ruszyłam w kierunku kasy, kiedy przede mną otworzyły się drzwi do magazynu i uderzyły mnie z całą siłą w twarz. Zachwiałam się i upadłam na ziemię, wypuszczając z rąk plik zdjęć. Nawet nie wiem, kiedy moje dłonie powędrowały do nosa, z którego teraz ciurkiem ciekły dwie strużki krwi.
-O cholera! Przepraszam! - powiedział dobrze znany mi głos.
Harry natychmiast znalazł się obok mnie i pochylił moją głowę do przodu tak, że krew zaczęła kapać na podłogę między moje nogi. Następnie chwycił moją dłoń i ułożył ja tak, abym trzymała nią dosyć mocno skrzydełka nosa.
-Boli cię mocno? Myślisz, że jest złamany? Bo nie wiem, czy dzwonić na pogotowie - powiedział.
-Nie, jest okej - zapewniłam. Nie bolało mnie tak mocno i nie czułam, żebym coś w moim nosie leżało nie tak, jak powinno, więc na pewno nie był złamany. Po prostu mocno się uderzyłam.
-Harry? Wszystko w porządku? - zapytała jakaś kobieta. Nie spojrzałam na nią, ale byłam pewna, że już ją kiedyś słyszałam, więc zapewne tu pracowała.
-Tak, dziewczyna dostała ode mnie z drzwi, ale idź po apteczkę, muszę jej przeczyścić ranę na czole - polecił jej, a ona natychmiast zniknęła, aby zrealizować jego polecenie. W ogóle dobrze wiedzieć, że uszkodziłam sobie też czoło.
Harry odsunął się ode mnie i zaczął zbierać fotografie, które upuściłam. Mimo bólu, jaki czułam, byłam też lekko zawstydzona tym, że przegląda moje zdjęcia, ale nic nie powiedziałam.
-Chyba popadłaś w jakieś samouwielbienie. Ostatnio, jak tu byłaś, też drukowałaś swoje zdjęcia - chyba starał się zażartować, ale to tylko sprawiło, że poczułam się bardziej skompromitowana.
-To dla rodziny - skłamałam na poczekaniu, mając nadzieję, że odbierze też aluzję, że ma się nie wchrzaniać w nie swoje sprawy.
-Okej, okej. Tylko żartuję. Jak się czujesz? Dasz radę iść? Bo obawiam się, że siedzenie tu cała we krwi może lekko przerażać klientów i zaraz będziemy mieli tu więcej wypadków, dlatego powinnaś się przenieść - zaproponował. - Tylko do magazynu, dasz radę?
-Tak - powiedziałam, próbując wstać, ale gdy tylko to mi się udało, znów się zachwiałam. Musiałam złapać się półki, aby nie upaść.
-Okej, nie dasz rady. To po prostu chwilowy niedobór czerwonych krwinek, przejdzie za pół godziny - obiecał. - A teraz... Trzeba cię stąd zabrać - powiedział i zupełnie bez ostrzeżenia umiejscowił jedną ze swoich rąk na moich plecach, a drugą pod kolanami i podniósł mnie.
-Postaw - poprosiłam, ale mój głos zrobił się dziwnie cichy. Nie miałam siły zaprotestować i powiedzieć, że jestem zbyt ciężka, żeby mnie nosił.
Chłopak zaniósł mnie tylko kilkanaście metrów dalej i wcale nie narzekał, że nie daje rady mnie donieść. Posadził mnie na kanapie na zapleczu i znów pochylił moją głowę do przodu. Kątem oka widziałam, jak kładzie zdjęcia na drewnianym stoliku, a potem siada na krześle przy nim.
-Powinniśmy jakoś zatamować to krwawienie. Gdzie jest ta cholerna Tasha! - burknął pod nosem i wtedy akurat zjawiła się szczupła blondynka z apteczką. Podała ją Harry'emu, który przyjął ją bez podziękowania i natychmiast znalazł się obok mnie.
Wyjął z apteczki chustę trójkątną i zgniótł ją w kulkę, a potem kazał mi trzymać przy nosie, jednocześnie nie puszczając jego skrzydełek.  Wykonałam jego polecenie, a on odnalazł w apteczce wodę utlenioną i gazy. Nalał trochę na materiał, a potem zaczął przecierać mi czoło. Szczypało jak cholera, ale nie powiedziałam ani słowa. Byłam przyzwyczajona do obmywania ran.
-Nie jest tak głęboka, na jaką wyglądała - pocieszył mnie. - Ale chyba będę musiał to zabandażować, bo krew cały czas leci. To przez to, że głowa jest niezwykle ukrwiona i zazwyczaj ze zwykłych ran, na przykład na policzku, leci więcej krwi niż z rozciętego kolana. Dlatego musimy zatamować krwawienie, żebyś nam tu nie zemdlała - mówił do mnie, ale słuchałam go tylko jednym uchem. Naprawdę kręciło mi się w głowie i czułam się coraz słabiej. Ledwo trzymałam chustkę przy nosie.
Harry owinął bandaż dookoła mojej głowy bardzo starannie i mocno, tak, że miałam pewność, że opatrunek nie spadnie mi przez najbliższe kilka godzin. Kiedy skończył, odsunął moje dłonie od nosa i okazało się, że krew już nie cieknie.
-Pójdę namoczyć jakieś chusteczki, bo jesteś cała we krwi - powiedział i zniknął na chwilę, żeby potem pojawić się z niewielką miseczką napełnioną wodą.
Uklęknął koło mnie i wsadził do wody kilka gaz, a potem zaczął ocierać moją twarz z krwi. Kilka minut później byłam już czysta (przynajmniej jego zdaniem, bo ja siebie nie widziałam).
-Lepiej się czujesz? - zapytał, podchodząc do jakiejś szafki, która znajdowała się na prawo ode mnie. Po chwili wrócił i podał mi karton soku pomarańczowego. - Potrzebujesz energii - wyjaśnił.
-Już prawie okej - powiedziałam. - Tylko czuję się trochę osłabiona.
-Napij się soku, pomoże ci - zapewnił mnie.
-Dużo o tym wiesz - zauważyłam, okręcając korek i robiąc łyk napoju, który mi podał.
-O czym?
-O biologi i tak dalej. W ogóle nie straciłeś głowy, wiedziałeś jak się zachować, a jak mnie opatrywałeś to czułam się jak u lekarza - wyjaśniłam.
-Studiowałem medycynę - powiedział, siadając na krześle na przeciwko mnie.
-Studiowałeś? Skończyłeś w tym roku? - zapytałam, zważając na fakt, iż ma 21 lat. W sumie według mnie to chyba powinien uczyć się dalej... Studia lekarskie są dosyć długie.
-Rzuciłem to rok temu - wyjaśnił, posyłając mi blady uśmiech.
-Dlaczego? - zapytałam.
-To nie było dla mnie - powiedział.
-I musiałeś zaliczyć 2 lata, żeby to zrozumieć?
-Porozmawiajmy o czymś innym, proszę - jego głos wydawał się napięty, a sam nie patrzył mi w oczy, więc zdecydowałam się zmienić temat. - Powiedz lepiej, co ty zamierzasz studiować. Jeszcze tylko rok.
-Ja... Nie idę na studia - powiedziałam.
-Dlaczego? Nie masz żadnych pragnień ani nic?
Po prostu mnie na to nie stać, tak brzmiała prawda, ale nie mogłam przecież tego powiedzieć. Harry wyglądał na kolesia, któremu tak naprawdę nigdy nic nie brakowało, więc zdecydowanie by tego nie zrozumiał. Nie mogłam mu powiedzieć, nawet nie chciałam. To nie była jego sprawa.
-Nie mam - wybrałam wygodniejszą wersję. - Nie ciągnij tego, dobra?
-Jasne. Więc co z tymi zdjęciami? Po co ci ich aż tyle?
-Poprzednie wylądowały przypadkiem w kałuży - wybrałam wygodniejszą odpowiedź, łudząc się, że nie poprosi mnie o rozwinięcie wypowiedzi.
Zapanowała cisza, która wydawała mi się niezwykle krępująca. Chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie miałam pomysłu, jak mogłabym zacząć tę rozmowę. Napiłam się soku, żeby po prostu wyglądało na to, że w tej chwili nie mogę mówić, a nie nie chcę.
-Chyba wiszę ci kawę za ten rozkwaszony nos - powiedział, delikatnie się do mnie uśmiechając. Wiem, że chciał tylko przerwać ciszę, bo jego uśmiech nie wydawał się szczery, nie sięgał jego oczu, a w policzkach nie pojawiły się te urocze dołeczki, które już zdążyłam zobaczyć parę razy.
-Poproszę waniliowe latte bez cukru - zażartowałam.
-Nie ma sprawy, jak tylko skończę pracę - powiedział i teraz naprawdę się uśmiechnął.
-Co ty, nie musisz mnie nigdzie zabierać - odparłam, przypominając sobie, że tak naprawdę mu się nie podobam, a na kawę zaprasza mnie przez litość i poczucie winy.
-Nie ma mowy, jestem ci to winny. Co powiesz na dziś o 16 w kawiarni za rogiem? - zasugerował.
-Dziś o 16? - zrobiłam krzywą minę. O 16 miałam nagrywać filmik z Mayą.
-Nie pasuje ci? Możemy innym razem. Na przykład jutro - zaproponował.
-Harry, ja nie wiem, czy...
-Po prostu się zgódź - namawiał mnie.
-No dobrze, niech będzie jutro o 16 - zgodziłam się tylko dlatego, że wiedziałam, iż nie ustąpi. No dobra! Trochę też dlatego, że jakaś część mnie naprawdę tego pragnęła.
Jeszcze trochę posiedziałam w towarzystwie Harry'ego, a potem musiałam się zbierać. Zamierzałam iść zapłacić za zdjęcia, ale Harry powiedział, że za stłuczony nos jest mi winien zapłatę za nie. Kłóciłam się z nim o to, ale ostatecznie to on wygrał, ponieważ miał fotografie, no i kasjerka była jego znajomą. Podziękowałam, a potem zdecydowałam się wrócić do domu.
W drodze zdecydowałam się założyć słuchawki, łudząc się, że może to zagłuszy moje myśli na temat spotkania. Nie powinnam, ale jednak strasznie się cieszyłam i nie mogłam doczekać jutra. I byłam tak szczęśliwa, a jednocześnie zła na siebie. Bo łudziłam się, a to już niejednokrotnie kończyło się dla mnie źle i wiedziałam, że teraz też tak będzie. Życie nie jest filmem, ani dobrą książką, chłopak nie pokocha mnie od jednego spotkania na kawie. Takie rzeczy po prostu się nie dzieją. 
Mówi się, że jesteśmy kowalami własnego losu, że to my piszemy scenariusz swojego życia, a ja jednak mam wrażenie, że zbyt wiele nie zależy jednak od nas. W innym wypadku tak wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej... Jak? Po prostu szczęśliwie.
_______________________________________________________
 Nawet nie wiecie, jak mnie zasmuca fakt, że musiałam przerwać właśnie w tym momencie. Pewnie myślicie "cukierki", ale poczekajcie jeszcze trochę na czwórkę! :P Buźki!

2 komentarze:

  1. Jej,dziękuję za dedykację nawet nie wiem jak się ucieszyłam,ale tak naprawdę to przecież nic nie zrobiłam i raczej to ja powinnam ci dziękować,że mogę czytać twoje kolejne opowiadanie.

    Od razu widać kto jest autorką,bo chyba nikt inny nie wymyśliłby nic romantyczniejszego od krwotoku z nosa.
    Podoba mi się,że wszystko jest tak starannie dopracowane:
    "Kilka minut później byłam już czyta (przynajmniej jego zdaniem,bo ja siebie nie widziałam)."
    Może to taki szczegół,na który rzadko kto zwraca uwagę,ale fajnie,że nie ma u ciebie żadnych niejasności.
    Jestem bardzo ciekawa co takie planujesz zrobić głównej bohaterce,ale czuję,że nie będzie to nic przyjemnego. Mam pewne podejrzenia,których nie mogę ci jednak zdradzić,bo wyjdę na psychopatkę.

    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :-)
    (Wyrobisz się do wtorku żebym mogła osobiście ci go skomentować?)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie znalazłam trochę czasu i mogę skomentować trójkę. Nauczyciele w ostatnim tygodniu przypomnieli sobie o przedstawieniu na koniec roku i nałogowo zaczęli robić próby :P

    Tak myślałam, że Lilly prędzej czy później wyląduje w galerii, w której pracuje Harry, ale żeby wrzucać zdjęcia do kałuży? Mam wrażenie, że zrobiła to specjalnie, ale z drugiej strony, skoro wpadłam wprost na drzwi, może i jest po prostu strasznym pechowcem ;) Podobał mi się ten spokój Harry'ego. Ciekawa jestem, czy z tą rzuconą medycyną wiąże się jeszcze jakaś historia, bo od lekarza do konserwatora to trochę daleka droga :) Szkoda mi Lilly, bo w tych czasach studiuje prawie każdy (zaocznie, stacjonarnie, ale zawsze coś). Swoją drogą myślałam, że studia w UK są bezpłatne, tak jak u nas, ale mogłam się mylić :)

    Uwierz, że ja też żałuję, że rozdział już się skończył, bo czytało się go lekko i przyjemnie, i nawet nie zauważyłam, kiedy był koniec (pewnie dlatego, że akcja dotyczyła głównie Harry'ego i Lilly, a to mi się bardzo podobało :P) Czekam na spotkanie przy kawie :)

    Pozdrawiam,
    Niekonkretna

    PS Żadnych literówek nie wyłapałam, także duży plus :)

    OdpowiedzUsuń